Uspokójmy polszczyznę! Rozmowa z profesorem Jerzym Bralczykiem
18.06.2015
Rozmowa z profesorem Jerzym Bralczykiem
Język polityczny w demokracjach jest ostry i wyrazisty niejako z natury. Inaczej w systemach totalitarnych, w których staje się zbiorem oficjalnie ustabilizowanych szablonów językowych. Trudno mi dziś sobie wyobrazić publiczną agresję słowną, która nie służyłaby interesom politycznym – mówi Jerzy Bralczyk, językoznawca.
Michał Jędrzejek, Karolina Norkiewicz: W słowniczku radykalizmów Obserwatorium Debaty Publicznej „Kultury Liberalnej” znalazły się najbardziej wyraziste sformułowania polskiej debaty publicznej. „Delirium platformens”, „goebbelsowskie kłamstwo”, „kastracja sumienia”, „mafia III RP”, „polscy putiniści”, „kłamstwo smoleńskie”… Czy język polityczny w Polsce zawsze był tak soczysty?
Jerzy Bralczyk: Te hasła, które państwo cytują to taka ciepła woda… Jest taka książka „Judzi, zohydza, ze czci odziera” pani prof. Kamińskiej-Szmaj, która opowiada o zwyczajach politycznych międzywojnia. Jakież tam były wulgarne i okropne, obrzydliwe określenia!
Czyli nie widzi pan nic szczególnego w dzisiejszym poziomie radykalizacji języka publicznego w naszym kraju?
Język polityczny w demokracjach jest ostry i wyrazisty niejako z natury. Inaczej w systemach totalitarnych, w których staje się zbiorem oficjalnie ustabilizowanych szablonów językowych. Mowa ostra, czy też agresywna, rzadziej zdarza się np. w sferze edukacyjnej. Trudno mi dziś sobie wyobrazić publiczną agresję słowną, która nie służyłaby interesom politycznym. Nawet w sferze kultury – zachowania prowokacyjne zaraz są interpretowane przez media jako dowód na swobodę lub cenzurę w świecie sztuki, co już ma charakter w jakiejś mierze polityczny. W większości przypadków politycy, chcąc istnieć publicznie, sami szukają takich określeń, które sprawią, że ich wypowiedzi będą później powtarzane.
W Polsce prawa strona wobec lewej sięga raczej po język ze sfery moralnej, etycznej, a lewa wobec prawej odwołuje się do kategorii normalności i nienormalności.
Jak reagować na takie wypowiedzi?
Nie powtarzać ich. Matka nie może powiedzieć dziecku, nie mów „dupa”, bo właśnie sama to powiedziała. Opowiem państwu historię sprzed kilku lat. Raper Liroy umieszczał w swoich tekstach bardzo wulgarne słowa. Nie spodobało się to pewnej kapeli o nazwie Nagły Atak Spawacza, która umieściła w swoim tekście zestaw różnych wulgaryzmów skierowany przeciwko Liroyowi jako użytkownikowi takich właśnie słów. Później nie spodobało się to „Gazecie Wyborczej”, która na pierwszej stronie zacytowała tekst Nagłego Spawacza. Wtedy jeszcze wychodziła „Trybuna”, która na trzeciej z kolei stronie umieściła ten właśnie przykład „Gazety Wyborczej”, piętnując go jako powielanie agresywnych tekstów, oczywiście z cytowaniem in extenso całej piosenki. No i to jest niestety tak, że my, zajmując się agresywnym językiem, powtarzamy go. Dlatego nie daję się nigdy namawiać na rozmowy o wulgaryzmach, bo to nie tyle służy powstrzymaniu wulgaryzmów, co ich popularyzacji.
Może to rodzaj błędnego koła. Jednak Obserwatorium Debaty Publicznej powstało z przekonania, że dopiero wtedy, gdy skatalogujemy i opiszemy przykłady radykalizacji w polskiej mowie publicznej, dowiemy się czegoś istotnego na temat polaryzacji polskiej sfery publicznej.
Państwo mówią: „Trzeba się tym zająć”. Jeśli trzeba się tym zająć, to właśnie w taki sposób, żeby to społecznie unieważniać. Gdyby tego rodzaju zachowania spotykały się z ostracyzmem; gdyby ludzi, którzy tak mówią, nie zapraszano do dyskusji publicznych, bo wyrażają się niestosownie; gdyby w takiej sytuacji nastąpiło dziesięciosekundowe milczenie – jako reakcja na wypowiedzenie słów wulgarnych czy z obraźliwą intonacją – to byłaby wyraźna manifestacja.
Ale Polacy przyzwyczaili się do tego języka do tego stopnia, że przestali reagować. Jak zatem radziłby pan zwracać uwagę na radykalizacje?
Jest taka reguła psychologiczna, że potępienie odroczone w czasie jest mało efektywne. Jeśli już mamy reagować, to wtedy, kiedy się to dzieje. Można spróbować przejść na poziom merytoryczny, czyli zapytać, co rozmówca ma na myśli, gdy mówi to właśnie. Albo możemy powiedzieć, że to jest sformułowanie nieprecyzyjne, niefunkcjonalne w rozmowie. Miałem takie doświadczenia polemiczne, w których przejście na wyższy poziom dyskusji – kiedy to reaguje się na zachowania dotyczące stereotypizacji, jakiegoś szablonu, który staje się sloganem – pozwala wejść na poziom semantyczny, pomóc ustalić, o czym w ogóle rozmawiamy. Ale taka metoda może też dać okazję do jeszcze wyraźniejszej napaści.
Radykalizacja języka to nie tylko kwestia słów. Więcej szkody jeszcze niż słowo robi sposób mówienia: intonacja, artykulacja, gesty, które są wykonywane.
I co wtedy można zrobić?
Ironizować. Ironia jest naturalnym środkiem, zawartym w samym języku. Ludzie wyrośli w PRL uważali słowo „komuch” za nadmiernie nacechowane emocjonalnie i z satysfakcją używali go nawet ze zdrobnieniami. Wojciech Cejrowski nadał „ciemnogrodowi”, słowu, które miało być potępiające, odcień pozytywny. A o. Rydzyk rozdawał małe moherowe bereciki – to był świetny pomysł!
Czy widzi pan jakieś kryteria dopuszczalności słów, którymi określa się politycznych przeciwników? Czy np. „medykalizowanie” określeń przeciwnika politycznego – czyli mówienie, że jest „paranoikiem” czy „histerykiem” – powinno być dopuszczalne? To są określenia, którymi przedstawiciele mediów centrowych i lewicowych chętnie uderzają w publicystów prawicowych, przypisując sobie rozum, a tamtym – choroby.
Używanie terminów „kretyn”, „imbecyl” czy „idiota”, które mają precyzyjne odniesienia w języku medycznym, jest niestosowne i obraźliwe wobec ludzi chorych, którzy mają pewną dolegliwość, a używa się tego ocennie i z intencją obrażania.
Choć przyznajmy, że druga strona – prasa prawicowa – wobec polityków czy dziennikarzy centrolewicowych chętnie używa określeń typu „zdrajca” albo „polskojęzyczny autor”…
W Polsce prawa strona wobec lewej sięga raczej po język ze sfery moralnej, etycznej, a lewa wobec prawej odwołuje się do kategorii normalności i nienormalności. Choć zdarza się i odwrotnie. Mówi się np. o „lewicowym oszołomstwie”. W samym słowie „lewak” zawiera się pewien rodzaj krytyki rozsądku.
A jak debata publiczna na temat polityki toczy się w innych krajach? Czy radykalizacja to specyfika języka w naszym kraju, czy też zjawisko uniwersalne?
Na polskiej scenie politycznej niezwykle rzadko dochodzi do rękoczynów, które mają miejsce w parlamentach innych, nawet cywilizowanych państw. Zgodnie z jedną z teorii psychologicznych, agresja słowna wyczerpuje niejako chęci działania i sprawia, że już do czynów nie przechodzimy. Inna teoria głosi, że agresja słowna prowadzi do agresji czynnej – wyczerpawszy argumenty podawane językiem, można przejść do argumentów niesłownych.
Radykalizacja języka to nie tylko kwestia nazw. Słowa wydają się ważniejsze, bo żyją bardzo długo i są powtarzane. Tymczasem więcej szkody jeszcze niż nazwa robi sposób mówienia: intonacja, artykulacja, gesty, które są wykonywane. To także jest przestrzeń symboliczna. To jeszcze nie jest bicie, które zresztą też może być symboliczne, jak policzek, ale to bardzo na ludzi działa – pewien rodzaj akcentowania, przeciągania ostatnich sylab… Te sygnały są rzadko przedmiotem zastanowienia, a one prowokują zachowania z drugiej strony – także agresywne. Ja mogę używać słów bardzo dobrych, ale sposób, w jaki je wypowiadam, będzie u kogoś innego wywoływał agresję. Opisać tego gazeta nie da rady, ona może zacytować, ale trzeba to usłyszeć, zobaczyć na nagraniu.
Badając język, używamy takich pojęć jak „emocjonalizacja”, „brutalizacja języka”, „agresywność językowa”, mówimy o „mowie nienawiści”. To wszystko są określenia zbliżone, ale ujmujące to zagadnienie z różnych stron. Jestem wiceprzewodniczącym Rady Języka Polskiego i członkiem zespołu Języka w Mediach i zespołu Kultury Żywego Słowa. Na ostatnim wspólnym posiedzeniu tych dwóch zespołów pojawił się pomysł akcji szeroko prowadzonej pod auspicjami Rady Języka Polskiego, której nadaliśmy roboczą nazwę „Uspokójmy polszczyznę”. Celem tej akcji będzie promocja języka wyważonego czy spokojnego, we wszystkich jego aspektach.
prof. Jerzy Bralczyk
językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, reklamy i polityki, członek Rady Języka Polskiego.
Michał Jędrzejek
doktorant na Wydziale Filozofii UJ i w Akademii Artes Liberales UW. W Obserwatorium Debaty Publicznej Kultury Liberalnej kieruje działem monitoringu.
Karolina Norkiewicz
filolożka języka polskiego. Koordynatorka projektów w Obserwatorium Debaty Publicznej Kultury Liberalnej.
Zdjęcie do artykułu: Ben Cumming. Źródło: Flickr.