Targowiczanie z UB, komuchy na pasku hitlerowców

Radykalizacje historyczne w polskiej debacie publicznej

Łukasz Bertram
 29.04.2016 

Paul Worthington_Flickr

Ideą stojącą za powstaniem i działalności Obserwatorium Debaty Publicznej „Kultury Liberalnej” jest chęć zebrania i analizy radykalizacji obecnych w polskiej przestrzeni publicznej. Rozróżniane są przy tym dwa wymiary tego pojęcia: 1) wypowiedzi obraźliwe, szkalujące dobre imię danej osoby lub grupy społecznej; 2) radykalizacja opisywanych faktów na poziomie haseł, tytułów, ilustracji prasowych, która nie znajduje jednak pokrycia w prezentowanych treściach. Celem niniejszego opracowania jest natomiast prezentacja najbardziej typowych radykalizacji wykorzystujących treści związane z historią, przybliżenie podstawowych wzorców formułowania takich przekazów, a także próba refleksji nad ich negatywnym wpływem na polskiego odbiorcę oraz nad możliwymi sposobami przeciwdziałania temu zjawisku.

Kultura pamięci i stygmatyzacji

Każda obecna w sferze publicznej treść dotycząca przeszłości staje się częścią kultury pamięci, którą Christoph Cornelissen rozumiał jako „pojęcie nadrzędne dla wszelkich możliwych form świadomej pamięci wydarzeń historycznych, osobistości i procesów, niezależnie od tego, czy są one natury estetycznej, politycznej czy kognitywnej. Obejmuje ono, oprócz form ahistorycznej czy wręcz antyhistorycznej pamięci zbiorowej, wszystkie inne sposoby reprezentacji historii, w tym dyskurs naukowo-historyczny oraz «prywatne» wspomnienia, o ile zostawiły one ślady w przestrzeni publicznej. Jako podmioty tej kultury występują jednostki, grupy społeczne lub wręcz narodowy i państwa. […] Wynika z tego, że wszelkie rodzaje tekstów, obrazów i zdjęć, zabytki, budowle, święta, rytuały oraz symboliczne i mityczne formy wyrazu, ale również zjawiska umysłowe […] mają swój wkład w kształtowanie kulturowych wyobrażeń o sobie samych”[1]. Problem opisywany w niniejszym tekście dobrze oddaje również definicja Hansa-Güntera Hockertsa, dla którego kultura pamięci to wszystkie nienaukowe przejawy historii w przestrzeni publicznej[2]. Nawiązać można również do pojęcia kultury historycznej, którą określić można jako „całokształt sposobów odnoszenia się do przeszłości charakterystyczny dla pewnej grupy, wyodrębnionej ze względu na narodowość, język, religię, pochodzenie społeczne czy inne cechy kulturowe. Składają się nań zarówno wszelkie teksty kultury przedstawiające wizje przeszłości, jak i kulturowe praktyki określające sposoby przywoływanie przeszłości w kontekście społecznym[3].

Powyższe definicje potwierdzają słuszność przyjętego w tym tekście założenia, iż przez radykalizacje dotyczące historii rozumieć będziemy zarówno zabiegi dyskursywne odnoszące się wprost do dawnych wydarzeń, postaci czy procesów, jak i takie, które polegają na wyciąganiu z przeszłości poszczególnych elementów i osadzanie ich we współczesnym kontekście. Oznacza to, że radykalizacją dotyczą historii może być zarówno współczesny opis rzeczywistości polskiej przełomu lat 40. i 50., jak i określenie dzisiejszych przeciwników politycznych mianem „ubecji” lub „trzeciego pokolenia UB”. Jak można się było spodziewać, w mediach papierowych i internetowych monitorowanych przez zespół ODP dominuje drugi z wyżej wymienionych typów.

Nie jest to, rzecz jasna, zjawisko nowe. W odniesieniu do języka polskiej polityki lat 90. Jerzy Bralczyk pisał: „[O]pis współczesności jest jednak w znacznym stopniu zdeterminowany przez przeszłość”. Językoznawca zauważał przy tym powszechność tendencyjnego i oskarżycielskiego stosowania jako stygmatyzujących etykietek słów związanych z dawnymi realiami: „towarzysze”, „bolszewicki”, „nomenklatura”[4], przede wszystkim chyba jednak: „komuchy”. Tym, co w tego typu praktykach dyskursywnych – oczywiście również tych, które nie mają z historią nic wspólnego – wybija się na plan pierwszy, jest ich arbitralność, która wiąże się z formułowaniem zdań bez obowiązku ich weryfikacji i bez możliwości ich falsyfikacji, a tym samym sytuowanie ich poza prawdą i fałszem, zastępowanie konkretnej denotacji danego pojęcia – konotacją, a zatem dużo bardziej ogólnym skojarzeniem. Pociąga to za sobą upraszczanie rzeczywistości, wywoływanie odpowiednich emocji, wśród których szczególnie istotną jest agresja, a także możliwość nie tylko nazywania, lecz także stwarzania bytów i tym samym możliwość dezawuowania przeciwnika niemal zupełnie dowolnymi określeniami[5]. Bralczyk konstatuje też, że „etykietkowanie, czyli labelling, to jeden z podstawowych zabiegów perswazyjnych natomiast odrzucenie nazwy presuponującej cechy jest trudniejsze niż falsyfikacja jawnie wyrażone sądu na temat tych cech”[6]. Szczególnym przypadkiem „etykietkowania” są zaś zabiegi, do których, w celu wzmocnienia efektu, dodatkowo używa się pojęć głęboko zakorzenionych – nierzadko od pokoleń – w społecznej świadomości, obrośniętych pokaźną liczbą negatywnych skojarzeń.

Przykładowe pojęcie „komuch” ulega rozmyciu i przestaje być pejoratywnym określeniem zwolennika ideologii lub realizatora „praktyki” komunistycznej, staje się natomiast wyzwiskiem, którym można określić każdego, bez konieczności dowodzenia, że ta osoba lub środowisko ma cokolwiek wspólnego z komunizmem. Jerzy Bralczyk przedstawił zresztą wyrazisty przykład takiego konotacyjnego działania stygmatyzacji w postaci – użycia na tej samej demonstracji haseł „Kapitaliści to komuniści” i „Komuniści to faszyści”[7].

Szkodliwość i destrukcyjność podobnych zabiegów nie tylko dla debaty publicznej, lecz także dla postrzegania przez społeczeństwo samego siebie, swojej przeszłości (i teraźniejszości!) nie powinna ulegać wątpliwości. Zagadnienie to rozwinięte zostanie w dalszej części niniejszego opracowania. Wcześniej zaprezentowane zostaną najbardziej charakterystyczne przykłady medialnych radykalizacji, zebrane przez ODP podczas monitoringu mediów papierowych i internetowych[8], prowadzonego od sierpnia 2015 r. Prezentowane niżej treści zaczerpnięte zostały z artykułów, notek czy wywiadów, w badaniu nie uwzględniono natomiast internetowych komentarzy czytelników ani użytkowników mediów społecznościowych.

Zebrany materiał można usystematyzować w cztery podstawowe, najmocniejsze i najczęstsze kategorie. Pierwsza z nich charakterystyczna jest dla obu stron polskiego konfliktu politycznego – acz z ciężarem przesuniętym na prawą stronę – i polega na wzajemnym utożsamieniu przeciwnika z szeroko pojętą „komuną”. Trzy kolejne przynależą do dyskursywnego arsenału mediów, które określić można jako prawicowe i wspierające politykę rządu Prawa i Sprawiedliwości. Są to: 1) narracja o „resortowych dzieciach” oraz ich wpływie na polską rzeczywistość; 2) oskarżenia wobec współczesnych Niemiec i Niemców o działania przypominające politykę hitlerowskiej III Rzeszy, tyle że dostosowane do obecnych warunków; 3) określanie przeciwników politycznych mianem zdrajców i Targowiczan.

Komuchy i bolszewicy

Obie strony dzisiejszego sporu politycznego skłonne są do tego, by do swojego dyskursu włączać utożsamienie przeciwnika z komunizmem; tendencję tę jednak znacznie łatwiej dostrzec w przekazie płynącym ze strony mediów wspierających rząd Prawa i Sprawiedliwości – z zarówno za sprawą ilościowej dysproporcji w tworzeniu podobnej treści, jak i jej natężenia. Można w tym widzieć również kontynuację trendu sięgającego lat 90., kiedy to odmawianie przeciwnikom prawa do dialogu z powodu ich przeszłości było bardzo charakterystyczne dla języka prawicowego[9]. Tym, co jednak szczególnie interesujące w roku 2016, jest transpozycja tej stygmatyzacji na osoby i środowiska, które trudno określić mianem „komunistów”, zarówno z powodów ideologicznych, jak i metrykalnych. W istocie bowiem określenie „komuch” czy „postkomunizm” i pokrewne tracą swoją konkretną denotację, zmieniając się w niezwykle pojemną kategorią, do której zaliczyć można właściwie każdego przeciwnika obecnego rządu lub choćby kogoś, kto zajmuje stanowisko przeciwne środowiskom/mediom, które ten rząd popierają. Proces ten zauważyli też autorzy „Słownika polszczyzny politycznej po roku 1989”, zwracając uwagę, że etykietka „komuch”, jedno z najpopularniejszych określeń zwolenników systemu PRL, zaczęła z czasem być używana w odniesieniu do osób związanych lub sympatyzujących z modelem polskiej transformacji ustrojowej[10].

Chyba najmocniejszym, a przynajmniej najbardziej jednoznacznym przykładem radykalizacji z tej strony jest okładka tygodnika „Do Rzeczy” (nr 14/2016). Zapowiedziano na niej wywiad z Wojciechem Cejrowskim, w którym dzisiejszą opozycję ma on określać mianem: „komuchów, synów komuchów, wnuków komuchów i neokomuchów”. W podobnym duchu Anita Gargas wzywała: „Już dość postkomuny, kryptokomuny oraz neokomuny”. Kiedy Leszek Balcerowicz wystąpił w obronie Wałęsy, portal Niezależna.pl określił go mianem „byłego komunisty”, stwarzając tym samym wrażenie, że jego dawna przynależność do PZPR była elementem biograficznym najbardziej istotnym w ocenie jego postawy. Podobny zabieg zastosował portal Fronda.pl wobec Włodzimierza Cimoszewicza, nazywając go „starym komuchem”. Katarzyna Gójska-Hajke stwierdzała np. w „dramacie smoleńskim widać jak na dłoni, iż masa ludzi określanych w Polsce mianem dziennikarzy specjalizuje się w blokowaniu debaty publicznej wtedy, gdy jest ona niekorzystna dla środowisk postkomunistycznych”. Zważywszy na nikły w 2010 r. i później wpływ polityczny środowisk, które rzeczywiście można by określić mianem „postkomunistycznych”, można przyjąć, że określenie to de facto oznacza wszystkie grupy antagonistyczne wobec PiS i wspierających je mediów. Podobny zabieg zaniku denotacji na rzecz konotacji można zaobserwować w innym tekście tej publicystki, w którym nie wystarczyło jej skrytykować publiczności śmiejącej się z dowcipów Macieja Stuhra o Tupolewie – należało ją, dla „podkręcenia” negatywnego przekazu, porównać z uczestnikami sowieckich „popijaw” urządzanych we Lwowie w 1939 r.

Wdzięcznym obiektem do tego typu ataków stał się Komitet Obrony Demokracji – Dorota Kania uderzyła weń porównaniem z Komunistyczną Partią Polski, z kolei portal Fronda.pl, pisząc o marszach KOD, odwoływał się do sformułowań takich jak „absurdalne skowyty umierającej postkomuny” czy walący się „świat postkomuny”, który – co znamienne – utożsamiony jest ze światem… Platformy Obywatelskiej. Takiego samego utożsamienia PO – posiadającej wszak rodowód solidarnościowy – z postkomuną dokonała również Joanna Lichocka, pisząc: „PO i wspierające ją środowiska – w skrócie postkomuna”. W podobny dyskurs wpisuje się ucharakteryzowanie Piotra Kraśki na spikera z okresu stanu wojennego na okładce tygodnika „wSieci”.

Innego rodzaju radykalizacje odnoszą się do oceny formacji państwowej III RP. W analizowanych mediach często przewijały się stwierdzenia, iż okres między 1989 a 2015 r. był w istocie kontynuacją komunizmu, postkomunizmem jako całość, czy wręcz PRL-bis. Takie określenia odnaleźć można w publicystyce lub wypowiedziach prominentnych reprezentantów mediów wspierających rząd PiS: Katarzyny Gójskiej-Hajke, Tomasza Sakiewicza, Jana Pietrzaka czy Artura Dmochowskiego.

Analogie komunistyczno-peerelowskie stosują również publicyści związani z dzisiejszą opozycją. Działania PiS jako bolszewickie określili m.in. Magdalena Środa, Roman Giertych czy Tomasz Lis, który nie zawahał się również, by przejąć używane w narracji prawicowej pojęcie „PRL-bis” i zastosować je w odniesieniu do Polski rządzonej przez partię Kaczyńskiego[11]. Stefan Niesiołowski z kolei głosił, iż „istota reżimu obecnego i komunistycznego jest podobna”.

Szczególnym rodzajem radykalizacji formułowanych przez publicystów niechętnych rządowi Prawa i Sprawiedliwości jest zestawianie jego przekazu z PRL-owską propagandą ze szczególnym naciskiem na jej „moczarowskie” wydanie z drugiej połowy lat 60. By określić działania PiS oraz klimat społeczny, który wytwarzają, przywoływany jest również motyw roku 1968. Pisał o tym chociażby Wojciech Maziarski: „Gdy więc lud spontanicznie dał wyraz oburzeniu na Grossa i zażądał, by mu zabrać order, władza z troską pochyliła się nad tym postulatem. Zupełnie jak w 1968 r.”[12]. Jarosława Kaczyńskiego i jego politykę z działaniami Mieczysława Moczara zestawiał również Stefan Niesołowski. Tomasz Lis imputował z kolei PiS-owi ściągi z goebbelsowskiej i moczarowskiej propagandy[13]; Ireneusz Krzemiński zaś – „język Gomułki”[14]. Warto tu przywołać konstatację Jerzego Bralczyka, zwracającego uwagę na to, iż wypowiedzi, które charakteryzują język drugiej strony sporu (jako np.: język gomułkowski, przypominający komunistyczną nowomowę), same przypominają piętnowaną odmianę języka[15].

Trzecie pokolenie UB

Kolejna kategoria radykalizacji jest bardzo mocno powiązana z poprzednią i może być postrzegana nie tylko jako jej uszczegółowienie, ale wręcz – przynajmniej w optyce jej wyrazicieli – jej esencja. Dotyka ona bowiem szczególnego obszaru nawiązań do przeszłości PRL-owskiej/komunistycznej, jaką jest praca lub współpraca z ówczesnymi organami bezpieczeństwa. Trzeba pamiętać, że poszukiwania agentów SB były jednym z ważnych tematów publicznego dyskursu w Polsce od 1989 r.[16]. Naczelnymi pojęciami w tej narracji są „agenci” lub „agentura”, warto również wspomnieć o dość szeroko rozpowszechnionym w obiegu prawicowym terminie „ubekistan”. W ostatnich latach medialną karierę dzięki książce Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza zrobiło określenie „resortowe dzieci”. Co znamienne, we współczesnej odsłonie tej kategorii radykalizacji główny nacisk kładziony jest (przykładem właśnie wspomniana wyżej publikacja) nie na atakowanie rzeczywistych funkcjonariuszy UB/SB (co staje się coraz trudniejsze z powodów czysto biologicznych), ale ich potomków oraz na konstruowanie obrazu III RP jako pola bardzo silnych wpływów powiązanych ze sobą środowisk o „resortowej” genezie.

Znany na prawicy bloger Matka Kurka [Piotr Wielgucki], którego teksty regularnie trafiają portal Fronda.pl, w jednym ze swoich artykułów przedstawił wizję Polski po 1989 r., de facto zdominowanej przez dawnych komunistów, donosicieli i „resortowe dzieci”. Pisał m.in.: „Pierwszym premierem «wolnej Polski» został donosiciel z czasów stalinowskich, poseł PRL – Tadeusz Mazowiecki i na rzeczniczkę wybrał sobie agentkę Niezabitowską. […] Praktycznie wszystkie partie powstałe po 1989 roku były obstawione agenturą, tego nie uniknęły nawet formacje Jarosława Kaczyńskiego, który od zawsze chciał gruntownej lustracji. […] Tuż po 1989 roku wypływają tak zwane autorytety, na czele wielopokoleniowa żydokomuna, która w czasach stalinowskich katowała Polaków i dopiero w 1968 zobaczyła w Polsce reżim. […] Nie ma nowego «talentu», nowej «sztuki», nowego «artysty», który nie obsrywałby Polski i nie pochwalał bieżącej zgnilizny, nawet na naczelnego filantropa wybrano nieuka i hochsztaplera z resortowej rodziny”. Oszczędniejszy w słowach, ale nie we wnioskach, obraz III RP malował Jan Pospieszalski, wspominający o „koalicji resortowych dzieci ulokowanej w decyzyjnych miejscach III RP” i diagnozujący III Rzeczpospolitą jako skażoną „resortowym pochodzeniem i transformacją pod kontrolą służb”; o zawłaszczeniu mediów przez tę grupę pisali też Waldemar Łysiak[17] czy Anita Gargas.

Również w tym przypadku za pomocą takiej amunicji retorycznej atakowany jest Komitet Obrony Demokracji. Andrzej Gwiazda w wywiadzie dla Niezależnej.pl mówił o maszerujących w pochodach KOD wnukach „Bierutów, Bermanów, Minców, Radkiewiczów czy Brystygierowych”. W tym kontekście odnajdujemy również „ideowych spadkobierców Służby Bezpieczeństwa” oraz „paniska na resortowych emeryturach”. O KOD-zie jako narzędziu obrony interesów, „często dziedziczonych jeszcze po założycielach «czerwonych dynastii» z czasów stalinowskich”, pisał Rafał Ziemkiewicz[18]. Inicjatorów protestów Komitetu utożsamił on natomiast z wnukami założycieli PPR, UB, Informacji Wojskowej i stalinowskiej prokuratury[19].

Chyba najbardziej wyrazistym w tej kategorii obrazem jest wizja odwiecznej polskiej wojny wewnętrznej, zapoczątkowanej walką akowców/żołnierzy wyklętych z okupantem – przede wszystkim radzieckim. W tej narracji, dzisiejszy konflikt polityczny jest niczym innym jak kolejną odsłoną tej walki, tyle że prowadzonej – jak pisał Matka Kurka [Piotr Wielgucki] – „między trzecim pokoleniem AK a trzecim pokoleniem UB”. Co ważne, do kategorii tych nawiązała również publicystka „Gazety Polskiej Codziennie”, a zatem jednego z najbardziej znaczących mediów wspierających rząd. Katarzyna Gójska-Hejke, bo o niej mowa, uczyniła to jednak w nieco innym kontekście, związanym z Narodowym Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych, pisząc: „Można zatem powiedzieć, że dzisiaj drugie i trzecie pokolenie UB jeszcze raz ściga Zygmunta Szendzielarza, Witolda Pileckiego, Hieronima Dekutowskiego, Danutę Siedzikównę, Romualda Rajsa i wielu, wielu innych”. W tej narracji mieści się również teksty Lecha Makowieckiego, atakujące Komitet Obrony Demokracji z użyciem paraleli w myśl której „«resortowe dzieci» wznosiły patriotyczne hasła, które wyrywały się z ust umierających w ubeckich katowniach najlepszych z Polaków, mordowanych przez przodków tychże «dzieci».”

Wieczny Hitler

Kolejna kategoria radykalizacji wykracza poza podwórko krajowe i dotyka problemu relacji polsko-niemieckich. Nie trzeba nikogo przekonywać, że bywały one, szczególnie w XX w., dramatycznie trudne. Można również zasadnie dowodzić, iż nie wszystkie rozdziały historii tych stosunków zostały przez obie strony przepracowane. Jednak radykalizacje zebranym w ramach monitoringu ODP z całą pewnością nie mają tego na celu. Odnieść można wrażenie, że służą one raczej nieustannemu podsycaniu napięcia, reprodukowaniu najbardziej oczywistych i odwołujących się do najgorszych rozdziałów historii stereotypów oraz pogłębianiu dystansu.

Kim bowiem są w tej narracji Niemcy? W łagodniejszej wersji – potomkami zbrodniarzy, obciążonymi ich przewinami. W wersji bardziej radykalnej: po prostu wiecznymi, nieuleczalnymi hitlerowcami, zbiorowo i międzypokoleniowo przesiąkniętymi duchem nadczłowieka, Prusaka, kolonizatora. Co zaś stoi u podstaw tego rodzaju dyskursu ze strony polskich publicystów? Tu również mamy do czynienia z dwoma wariantami. W pierwszym – i chronologicznie wcześniejszym – z nich tłem jest polityka Berlina wobec kryzysu uchodźczego oraz jego „dyktat” wymierzony w kraje Europy Środkowej m.in. w sprawie rozdziału kwot migracyjnych; w drugim zaś – krytyka poczynań rządu Prawa i Sprawiedliwości ze strony polityków unijnych, w dużej części niemieckich bądź poddanych przemożnych niemieckim wpływom. W obu przypadkach krytyka dzisiejszej polityki niemieckiej ulega wzmocnieniu poprzez budowanie analogii z militarnymi, kolonialnymi i ludobójczymi zbrodniami Niemców w minionych okresach historycznych.

W tej kategorii radykalizacji zmieścić więc można apostrofę Krzysztofa Feusette’a do Tomasza Lisa: „Idziesz, chłopie, do niemieckiej telewizji prowadzonej przez wnuków ludzi, którzy często oddawali Hitlerowi nie tylko pokłony, i robisz ze swoich rodaków podludzi zionących polityczną nienawiścią?”[20]; to samo uczynić można z taką charakterystyką Martina Schulza: „Reprezentuje [on] naród odpowiedzialny za zagładę dziesiątków milionów ludzi, w tym milionów Polaków”. Napotkamy w niej jednak znacznie bardziej radykalne przypadki, rozszerzające poczet niemieckich winowajców liczbowo oraz w czasie. Grzegorz Strzemecki, który na łamach Frondy.pl oraz Niezaleznej.pl, „Gazety Polskiej Codziennie” walczy przede wszystkim z „ideologią gender”, pisał m.in.: „Tego irracjonalnego i w gruncie rzeczy samobójczego bezprawia i gwałcenia demokracji [polityki wobec migrantów] nie sposób wyjaśnić inaczej, jak tym, że spragnione woli mocy Niemcy po dziesiątkach lat postu, poczuły się jak kiedyś narodem panów nie podlegającym zasadom obowiązującym innych. Są oczywiście różnice: wtedy Niemcy narzucały swoją wolę w imię narodowego socjalizmu, obecnie czynią to w imię multikulturalizmu”. Jak widać z powyższego przykładu, w tej narracji potwierdzeniem niemieckich dążeń do dominacji mogą być nawet nurty całkowicie przeciwstawne treściowi ideologii nazistowskiej czy imperialnej.

Podobny przekaz płynnie z innego artykułu z portalu Fronda.pl, w myśl którego pogarda niemieckich mediów wobec Polski jest „widomym znakiem tego, że Niemcy nie porzucili wcale snów o dominacji, które kazały im rozpętać II wojnę światową? Nie, nie chcą już być wyższą rasą; ale chcą być wyższą kulturą, wyższą demokracją; chcą pokazać własny postęp w kontraście do, na przykład, polskiego zacofania”. W podobne tony uderzył Tomasz Terlikowski, przestrzegający, iż Niemcy – jak można rozumieć, en masse – wierzą wciąż, że mogą kolonizować inne kraje. Ten wątek połączył jednak z charakterystyczną dla siebie krytyką zachodnich społeczeństw jako miękkich i niemęskich – w przekonaniu redaktora naczelnego Frondy.pl niemieccy mężczyźni „całkowicie stracili cojones”. Zdarzało się również, że portal prowadzony przez Terlikowskiego porzucał nawet takie subtelności, publikując tekst, w którym – przy okazji innej sprawy – mowa o „hitlerowskim, pardon, hanowerskim urzędzie”.

Tego rodzaju radykalizacje nie są jednak domeną tylko jednego portalu. Zwraca uwagę, jak łatwo część polskich komentatorów przyjmuje tę „wojenną” narrację antyniemiecką, której symbolem w naszym kraju może być słynna sprawa „dziadka z Wehrmachtu” z 2005 r. Przykładowo na okładce „Wprost”, czyli tygodnika mieszczącego się w ramach medialnego mainstreamu, zobaczyć można europejskich polityków – Angelę Merkel, Guy’a Verhofstadta, Martina Schulza, Jean-Claude’a Junckera, Günthera Oettingera – przedstawionych jak sztab Hitlera z podpisem: „Znów chcą nadzorować Polskę”. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego wyrasta zresztą w tej narracji na naczelnego wroga Polski, wręcz polakożercę; może być postrzegany jako kontynuator polityki Bismarcka i Hitlera i jako reprezentant antypolskiej mentalności, która nie zmieniła się „od powstania Prus”[21].

Monitoring ODP wykazał też, że w użyciu są konkretne, niezwykle mocno powiązane z doświadczeniami historycznymi terminy. A zatem ostrzejsze wypowiedzi polityków niemieckich wobec Polski określane były mianem „bezwstydnych gróźb niemieckich kapo” oraz „agresją niemieckich polityków i mediów na wybijającą się na niepodległość Polskę” – jak można domniemywać również w drugim przypadku bliskie zestawienie słów „agresja” i „niemieckich” jest nieprzypadkowe[22]. Innym tego typu przypadkiem jest użyta przez Tomasza Sakiewicza formuła „politycznej volkslisty”.

Warto jeszcze nadmienić, że argumentacja ad Hitlerum zdarza się również po drugiej stronie politycznego sporu, jednak jej częstotliwość i nasilenie są nieporównywalnie mniejsze niż w przypadku narracji zarysowanej powyżej. Przykładowo, Krystian Lupa w rozmowie z „Newsweekiem” posunął się do stwierdzeń, że flaga polska po marszach 11 listopada „niczym nie różni się od flagi ze swastyką”[23]; również Tomasz Lis, jeden z najczęściej pojawiających się w raportach ODP przedstawicieli opozycji, wysnuł analogię, że takim językiem, jakim dziś przemawia Jarosław Kaczyński, kiedyś posługiwał się wódz III Rzeszy.

Targowica 2016

Ostatnia kategoria przedstawiona w niniejszym opracowaniu różni się od pozostałych w dwóch wymiarach. Po pierwsze, dotyczy ona tylko jednego słowa i jego przekształceń, po drugie – słowo to odnosi się, co rzadkość, do wydarzeń historycznych wcześniejszych niż XX-wieczne. Chodzi bowiem o konfederację targowicką zawiązaną w 1792 r. przez magnatów sprzeciwiających się reformom dokonywanym przez Sejm Wielki i w tym celu szukających kurateli rosyjskiej. W polskiej pamięci zbiorowej Targowica zapisała się nie tylko jako szyld dla zdrady Rzeczpospolitej pod koniec XVIII w., lecz także jako symbol najgorszej zdrady w ogóle, obecny choćby w „Panu Tadeuszu” czy „Weselu”[24] – a także w słynnej książce Jarosława Marka Rymkiewicza „Wieszanie”.

Określenia „Targowica” nie odnotowuje chociażby wydany w 2009 r. „Słownik polszczyzny politycznej po roku 1989”, tymczasem na podstawie badań ODP można odnieść wrażenie, że jest ono we współczesnym dyskursie publicznym mocno zakorzenione. Wszystkie wypowiedzi, które je zawierają, łączy jedno – ich przedmiotem są politycy i środowiska opozycyjne wobec rządu Prawa i Sprawiedliwości. Dostrzec tu można dwa równoległe procesy: z jednej strony wzmocnienie dyskursu poprzez włączenie weń słowa od ponad 200 lat obrosłego jednoznacznie negatywnymi skojarzeniami; z drugiej zaś – postępujące obniżenie jego „ciężaru”. W nowej narracji o Targowicy mianem tym określane są bowiem nie ewidentne przypadki zdrady narodowej, ale wszelkie działania opozycji, które posiadają kontekst międzynarodowy – jak np. dążenia do wniesienia dyskusji na temat sytuacji w Polsce (było nie było – członka Unii Europejskiej) pod obrady Parlamentu Europejskiego.

O nośności tego hasła świadczyć może fakt, że na swoją okładkę wciągnął je jeden z analizowanych przez ODP tygodników prawicowych – „wSieci”. Jego redaktorzy zamieścili tam hasło: „Od Targowicy do KOD. Od carycy Katarzyny do Merkel. Spisek przeciw Polsce” oraz grafikę, na której Tomasz Lis dokonuje rozbioru Polski wraz z Angelą Merkel i Martinem Schulzem. W „Do Rzeczy” z tego samego tygodnia opublikowano natomiast artykuł Włodzimierza J. Korab-Karpowicza pod wymownym tytułem: „Dzisiejsza targowica, czyli Nowoczesna, KOD i inni”[25]. Wśród publicystów i polityków, którzy w ostatnich miesiącach używali tego określenia wobec środowisk opozycyjnych byli m.in. Andrzej Gwiazda, Lech Makowiecki[27], Maciej Pawlicki[27], Krystyna Pawłowicz, Samuel Pereiera, Jan Pietrzak, Stanisław Pięta, Krzysztof Wyszkowski. Dygresyjnie można wspomnieć, że hasło to przeniosło się również do sali sejmowej – 14 kwietnia 2016 r. skandowali je posłowie PiS po wystąpieniu Borysa Budki z PO.

Inne – Wałęsa, Gross, Pilecki

Powyższe kategorie nie wyczerpują rzecz jasna spektrum radykalizacji badanych przez zespół ODP. Do raportów Obserwatorium trafiło m.in. przeciwstawienie prezydentury Jaruzelskiego (czyli Bronisława Komorowskiego) z prezydenturą rotmistrza Pileckiego (czyli Andrzeja Dudy), utożsamienie programu idącego do władzy PiS z programem Józefa Piłsudskiego na okładce „wSieci” bądź ogłoszenie go w tym samym medium – ustami Witolda Kieżuna – jednym z powstańców warszawskich. Zaobserwowane zostały również określenia takie jak „eutanazizm” na określenie eutanazji lub „nadwiślańska forma faszyzmu” – pierwszych miesięcy rządów PiS.

Osobne opracowanie można by poświęcić etykietkom związanym z publicystyką Jana Tomasza Grossa, Okrągłym Stołem, polską transformacją ustrojową, sprawą TW „Bolka”, a także historycznymi analogiami dotyczącymi napływu uchodźców i migrantów do Europy (m.in. okładka „wSieci” przywołująca na myśl słynną fotografię żołnierzy Wehrmachtu łamiących polski szlaban graniczny), porównania do najazdów perskich i tureckich oraz nawały Armii Czerwonej z 1920 r. czy zestawienie 17 września 2015 r., kiedy to dokonano europejskiego rozdziału kwot uchodźczych, z 17 września 1939 r.

Wnioski – jak jest i czym to grozi

Sięganie do historii w języku publicznym nie jest oczywiście niczym nowym, a jako proces wpasowywania nowego w znane odbiorcy ramy wydaje się czymś oczywistym i naturalnym – podobnie jak dążenie w ten sposób do wzmocnienia przekazu. Naszym celem nie jest dowodzenie, że formułowanie jakichkolwiek analogii historycznych wobec współczesnych postaw, zdarzeń i procesów jest niewłaściwe. W każdym bowiem historycznym konkrecie odnaleźć można przecież mechanizmy i logikę uniwersalną; bylibyśmy w stanie bez problemu wskazać chociażby punkty styczne między językiem Goebbelsa, Moczara i współczesnych polityków w krajach demokratycznych.

Jednak, jak postulował Jerzy Bralczyk: „[J]ęzyk powinien oswajać rzeczywistość oraz służyć naturalnemu i uczciwemu porozumieniu. […] Powinien służyć do uważnego nazywania rzeczy, które często powoływane są dopiero do istnienia właśnie dzięki nazwaniu”. A zatem wszystkie manipulacje dokonywane na języku mają doniosłe skutki społeczne, gdyż to właśnie język stabilizuje postrzeganie świata i sądy na jego temat[28]. Niezwykle ważne jest zatem dbanie o to, by językiem debaty publicznej nie rządziły pełna arbitralność i brak jakiejkolwiek odpowiedzialności za używane słowa. Bez tego ryzykujemy sytuację, w której panować będzie przekonanie, że jakiekolwiek próby opisu świata są nieadekwatne – bądź, przeciwnie, że wszystkie są jednakowo zasadne[29].

Nie trzeba przekonywać, że zaprezentowane w tym tekście przykłady nie mogą przysłużyć się uporządkowaniu kultury języka publicznego w Polsce. Wszystkie polegają na arbitralnym przyklejaniu oponentom stygmatyzujących, pozamerytorycznych etykiet, nierzadko całkowicie kłamliwych. Upraszczają rzeczywistość, wywołują i ukierunkowują negatywne emocje, łącznie z agresją, wskazują wrogów; wykorzystują symbole niezwykle złożonych procesów historycznych do bieżącej i cynicznej walki politycznej. Wszystkie te procesy stają się jeszcze bardziej niebezpieczne, gdy zakłócona zostaje sytuacja pluralizmu, w której brak jednego gospodarza języka[30]; pojawia się ryzyko uzurpacji, pokusa przemawiania w imieniu innych[31].

Radykalizacje związane z historią wyrządzają również szkody specyficzne. Podnosząc temperaturę sporu, jednocześnie zamazują pojęcia w nim używane. Zadać sobie można choćby pytanie: jaki wpływ na świadomość historyczną młodych Polaków, dla których nawet lata 80. są już epoką dość abstrakcyjną, będą miały koncepcje w myśl których III RP to tylko PRL-bis, a rzeczywistym końcem (post)komunizmu była jesień 2015 r.? Jak w takiej sytuacji wyjaśniać, czym był PRL, system komunistyczny, opresja, dyktatura? Jak mówić, czym była „zdrada” lub kim był „kapo”, komuś, kto codziennie może przeczytać w prasie, że zdrady dopuszcza się polski polityk korzystający z międzynarodowych kanałów komunikacji – albo wręcz tylko wspominający o możliwości ich wykorzystania – a „kapo” to najwyraźniej odmiana niemieckiego dziennikarza czy polityka. Tego typu zabiegi utrwalają również wiarę w obowiązywanie odpowiedzialności zbiorowej, również międzypokoleniowej. W takim ujęciu dzieci dziedziczą winy przodków – komunistów, funkcjonariuszy UB/SB, nazistów. Utrwalają jednolite stereotypy o całych grupach społecznych, również narodowościowych, utrudniają kontakty i porozumienie pomiędzy nimi. Dotyczą więc de facto tyleż przeszłości, co teraźniejszości – i jako takie są niebezpieczne.

* * *

Nie formułujemy tu postulatu, by istniała w języku publicznym tylko jedna, ustalona wersja przeszłości i jeden sposób, w jaki można się do niej odwoływać. Na tym polu nieuchronne są różnego rodzaju konflikty pamięci, odsłaniające „linie podziałów na tle interpretacji i oceny przeszłości, istniejące wewnątrz różnych grup społecznych i państw, jak również w przestrzeni międzynarodowej oraz mity i stereotypy oraz luki i deformacje w myśleniu o przeszłości, a także ideologie poddane konfrontacji” – przeszłość bowiem, jak zwracał uwagę Hayden White, zawsze jest opisywana z perspektywy uwarunkowanej ideologicznie; nie jest również specyficzne dla Polski roku 2016 wpisywanie tych rozbieżności w konflikty polityczne [32].

Nie chodzi nam również o to, by przeszłość odgrodzić od współczesnego dyskursu nieprzekraczalną granicą. Swoimi odmiennymi prawami rządzi się również satyra – by wspomnieć choćby podkładanie współczesnych dialogów pod sceny z filmu „Upadek” pod wspólnym hasłem „Hitler dowiaduje się o…”. Jak zatem nie wylać dziecka z kąpielą i nie spowodować zablokowania kanałów artykulacji informacji o rzeczywistych patologiach, również np. tych związanych z transformacją czy służbami specjalnymi (czym innym jest bowiem wiara w teorie spiskowe, a czym innym – konstatacja, że spiski istnieją) – albo nie zubożyć i czy wręcz wyjałowić języka debaty publicznej?

Postulaty i propozycje związane z tym problemem można podzielić na dwie kategorie: rozwiązań właściwych dla szerszego problemu radykalizacji publicznych w ogóle – oraz dotyczących specyficznie przekazu sięgającego w przeszłość. Pierwsza z nich mieści sobie wszelkie działania w kierunku ukrócenia manipulatorskich i arbitralnych zabiegów dokonywanych na języku debaty publicznej: ich badanie, definiowanie i krytyczne nagłaśnianie (a zatem elementy mieszczące się w misji Obserwatorium Debaty Publicznej „Kultury Liberalnej”).

W drugim zbiorze niezwykle ważne miejsce zajmować powinny kwestie nauczania historii w szkołach. Jej program, ale również traktowanie przez decydentów (np. zmniejszanie liczby godzin), są nieraz poddawane bardzo ostrej krytyce [33]. Diagnozuje się również niski stan wiedzy Polaków na temat szczegółów i uwarunkowań wydarzeń oraz procesów historycznych [34]. Naiwnością byłoby, rzecz jasna, upatrywać w edukacji cudownego i jedynego lekarstwa na społeczne bolączki. Z pewnością jednak istotnym krokiem byłoby uważne przyjrzenie się, w jakim stopniu praktyka programów szkolnych pozwala gimnazjalistom i licealistom na orientację w złożoności historii najnowszej, o której często mówi się, że traktowana jest po macoszemu, a dziejów Polski i świata po 1945 r. nierzadko nie udaje się omówić.

Przy tej okazji rodzi się również pytanie o model polskiej polityki historycznej – rozumianej zarówno w znaczeniu węższym, jako działania agend państwowych, jak i szerszym, czyli rozproszonej aktywności społecznej, której przejawem mogą być również np. poszukiwania genealogiczne i wrzucanie starych zdjęć rodzinnych na portale społecznościowe [35]. W odniesieniu do tematu niniejszego opracowania szczególnie palące wydają się wątpliwości dotyczące pierwszego z tych wymiarów. Kto i jak taką politykę ma prowadzić? W jaki sposób uniknąć jej zawłaszczenia przez jedną opcję polityczną? W jaki sposób pogodzić pewną spójność przekazu narracji państwa o sobie samym i swojej przeszłości – z pluralizmem pamięci? Jak sprawić, by postulaty jednego z twórców pojęcia „polityka historyczna” – Tomasza Merty – o szacunku dla prawdy, akcentowaniu tego, co ważne i odświeżaniu tego, co konstytutywne dla świadomości społecznej [36], stały się codzienną praktyką? Tego typu rozważania sygnalizowane były m.in. w opublikowanym na łamach „Kultury Liberalnej” tekście „Wilczy patriotyzm”, którego współautorem jest twórca niniejszego opracowania. Wydaje się oczywiste, że jeśli przykładowo kult „żołnierzy wyklętych” – zarówno oddolny, jak i oficjalny – charakteryzować się będzie taką bezrefleksyjnością, arbitralnością i tendencją do tworzenia uproszczonych dychotomii, trudno będzie walczyć z radykalizacjami, takimi jak ta o trzecim pokoleniu wyklętych walczącym z trzecim pokoleniem UB.

 

Przypisy:

[1] Ch. Cornelissen, „Co to znaczy kultura pamięci? Pojęcie-metody-perspektywy”, [za:] „Modi memorandi. Leksykon kultury pamięci”, red. M. Saryusz-Wolska, R. Traba, współpr. J. Kalicka, Warszawa 2014, s. 17.

[2] „Modi memorandi”, dz. cyt., s. 17.

[3] M. Pakier, „Kultura historyczna”, [w:] „Modi memorandi”, dz. cyt., s. 201–202.

[4] J. Bralczyk, „O języku polskiej polityki lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych”, [w:] tenże, „O języku propagandy i polityki”, Warszawa 2007, s. 324.

[5]. Zob. tamże, s. 301–307.

[6] Tamże, s. 334.

[7] Tamże, s. 319.

[8] wSieci”, „Do Rzeczy”, „Polityka”, „Newsweek”, „Wprost”, „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Fakt”, Fronda.pl, Niezależna.pl (i tym samym duża ilość treści z „Gazety Polskiej” i „Gazety Polskiej Codziennie”), natemat.pl, „Dziennik Opinii”.

[9] J. Bralczyk, dz. cyt., s. 328.

[10] R. Zimny, P. Nowak, „Słownik polszczyzny politycznej po roku 1989”, Warszawa 2009, s. 118.

[11] T. Lis, „My, naród”, „Newsweek”, nr 50/2015, s. 8.

[12] W. Maziarski, „Pan Prezydent słyszy głosy ludu”, „Gazeta Wyborcza”, 18 lutego 2016, s. 2.

[13] T.  Lis, „Ani kroku dalej”, „Newsweek”, nr 5/2016, s. 2.

[14] Ireneusz Krzemiński w rozmowie z Agnieszką Kublik, „Język jak za Gomułki”, „Gazeta Wyborcza”, 21 grudnia 2015, 7.

[15] J. Bralczyk, dz. cyt., s. 304.

[16] R. Zimny, P. Nowak, dz. cyt., s. 25.

[17] W. Łysiak, „Herpetologia”, „Do Rzeczy”, nr 8/2016, s. 99.

[18] R. Ziemkiewicz, „Rokosz klasy panującej”, „Do Rzeczy”, nr 50/2015, s. 18–20.

[19] Tenże, „Taka demokracja”, „Do Rzeczy”, nr 51/2015, s. 16.

[20] K. Feusette, „Ostał wam się ino Schulz”, „wSieci”, nr 52/2015, s. 12.

[21] Bogdan Musiał w rozmowie z Maciejem Pieczyńskim, „Antypolonizm trzeba zwalczać edukacją”, „Do Rzeczy”, nr 52/2015, s. 83–85.

[22] M. Pawlicki, „Wyspa hańby”, „wSieci”, nr 2/2016, s. 18–20.

[23] Krystian Lupa w rozmowie z Jackiem Tomczukiem, „Czuję się tutaj chory”, „Newsweek”, s. 42–45.

[24] Zob. Z. Zielińska, „Targowica”, [w:] „Węzły pamięci niepodległej Polski”, Z. Najder, A. Machcewicz, M. Kopczyński, R. Kuźniar, B. Sienkiewicz, J. Stępień, W. Włodarczyk (red.), Kraków–Warszawa 2014, s. 785–789.

[25] W.J. Korab-Karpowicz, „Dzisiejsza targowica, czyli Nowoczesna, KOD i inni”, „Do Rzeczy”, nr 2/2016, s. 52–53.

[26] L. Makowiecki, „Pierwsze KOD-y za płoty”, „wSieci”, nr 5/2016, s. 67.

[27] M. Pawlicki, „Polska odwaga”, „wSieci”, nr 50-51/2015, s. 72–74.

[28]  J. Bralczyk, dz. cyt., s. 305–307.

[29] Tamże, s. 310.

[30] Tamże, s. 295.

[31] Tamże, s. 304.

[32] P. Forecki, „Konflikt pamięci”, [w:] „Modi memorandi”, dz. cyt., s. 193–194.

[33] Zob. Ł. Michalski, „Kronika zaniechań. Polityka państwa wobec szkolnej edukacji historycznej 1989–2005”, [w:] „Politycy i historycy. Polityka pamięci w III RP”, P. Skibiński, T. Wiścicki, M. Wysocki (red.), Warszawa 2011,  s. 109–136.

[34] Zob. R. Habielski, „Przeszłość w sferze publicznej i życiu kulturalnym 1989–2005 (obszary zainteresowań, interpretacje, nośniki)”, [w:] „Politycy i historycy”, dz. cyt., s. 83–107.

[35] L. Nijakowski, „«Dobra zmiana» i polityka pamięci”, „Zdanie”, nr 1–2/2016.

[36] T. Merta, „Polityka historyczna bez histerii”, „Gazeta Wyborcza”, 9 czerwca 2005 r.

Ilustracja. Paul Worthington  (Flickr)

Wypowiedz się